Sanktuarium Maryjne Matki Bożej Zwiastowania

Parafia Św. Małgorzaty i Św. Augustyna w Witowie

 

 

“Kraj lat dziecinnych, on zawsze zostanie, święty i czysty jak pierwsze kochanie”

O starej witowskiej szkole

VI klasa Szkoły Podstawowej w Witowie z roku 1956

    Witowska szkoła. Jej zniszczony budynek stoi jeszcze do dzisiaj. Do szkoły w Witowie razem z moim bratem Bohdanem chodziłem w latach 1950-1957. Choć minęło już tyle lat i wiele szczegółów zatarło się w pamięci trzeba o niej napisać. Przecież dla tylu osób stanowi punkt odniesienia i symbol dzieciństwa.  W oparciu o rozmowę z kilkoma z dawnych wychowanków szkoły/ niektórzy są o kilka lat młodsi/ spróbuję przedstawić trochę wspomnień. Moi rozmówcy wyznają, że niewiele pamiętają, głównie nazwiska nauczycieli, i to niezbyt dokładnie i nie wszystkie. Ale ogólnie szkołę w Witowie, nauczycieli, kolegów i koleżanki oraz cały ten okres wspominają bardzo przyjemnie. Szkoła znajdowała się obok parku, w którego centrum znajdował się niegdyś dwór. Niektóre zajęcia takie jak np. WF odbywały się w tym parku. Przed szkołą był plac, który spełniał rolę boiska. Z tyłu za szkołą był niewielki staw i reszta dawnego koryta rzeki.

    Te wszystkie budynki, łącznie z budynkiem, w którym mieściła się nasza szkoła /właściwie nasza szkoła mieściła się w połowie budynku, a drugą połowę zajmowały magazyny zbożowe, do których okoliczni rolnicy zwozili jesienią zboże/ to chyba pozostałość po zabudowaniach gospodarskich państwa Miniszewskich, którzy byli właścicielami dużych obszarów w Poniatowie, Witowie, Kałku, Podkałku i okolicach/ ich epitafia znajdują się po prawej stronie głównej nawy kościoła/.

     A oto najważniejsze osoby witowskiej szkoły: pani Eugenia  Krupińska, kierowała szkołą, jeszcze przed p. Stefanią Halfarową (na zdjęciu pierwsza od lewej w górnym rzędzie). Wraz z mężem mieszkali w ładnym, stojącym do dziś budynku w parku między szkołą a kościołem. Był to bardzo stary budynek stanowiący część zabudowań gospodarczych witowskiego klasztoru. Jej mąż, też chyba był nauczycielem i chyba w pewnym okresie kierownikiem szkoły.

    Ich córka Jagusia, wyszła za mąż za znanego  astronoma, Konrada, syna pisarza Lucjana Rudnickiego/ autora książki “Stare i nowe”/ z Sulejowa. Ślub brali w kościele witowskim. Najstarszy wnuk Krupińskich nosi wyszukane imię Dzierżykraj. Często opowiadała o swoich dzieciach i wnukach. Później państwo Krupińscy przeprowadzili się do Piotrkowa i zamieszkali w bloku, niedaleko Hali targowej. Obecnie Jagusia z domu Krupińska i jej rodzina mieszkają w USA. Pani Krupińska była osobą o wielkiej wiedzy, wiedziała bardzo dużo o historii i literaturze Polski. Mówiła o Kraszewskim, Sienkiewiczu, Mickiewiczu i Słowackim i ich twórczości przepojonej miłością do Ojczyzny. Była szczera i odważna wobec dzieci. Pamiętam jak z akcentem pogardy mówiła o urzędniku, który przychodził pytać: Kierowniczko, “Błyskawicę macie?” – chodziło o gazetkę ścienną przeciw “kułakom”. Niestety w szkole musiały się przed lekcjami  odbywać apele, pamiętam także pochody i capstrzyki przez wioski połączone z niesieniem  sztandarów i haseł na tablicach. Niestety nie pamiętam treści napisów. Był także w 1953 roku moment gdy głośnik podał informację o śmierci Stalina. Wtedy wszystkie klasy musiały uczcić to kilkoma minutami milczenia.

Pani Stefania Halfarowa – kierowniczka szkoły od około 1956 roku, po pani Krupińskiej, imieniny obchodziła 2 września, było to święto przeżywane przez cała szkołę. Mieszkała w budynku położonym naprzeciw szkoły, w którym mieszkali pracownicy PGR. Pani Halfarowa we wspomnieniach wychowanków to miła, choć poważna pani, ciesząca się wielkim autorytetem. Przez jakiś czas była kierowniczką szkoły.

Pani S. Halfarowa miała córkę Halinkę, która wyszła za mąż za p. Wójcika z Poniatowa i dość wcześnie zmarła.

Pani Maria Skrypuchowa. Razem z wnuczką Haneczką mieszkała przez jakiś czas w tym samym budynku, co p. Kokoszowa, a potem przeprowadziła się na Wierzeje do Piotrkowa, skąd do pracy dojeżdżała kolejką. Pani Skrypuchowa pochodziła z Sokala po drugiej stronie Bugu, mówiła bardzo śpiewnie. Mówiła o swojej rodzinie, m.in. o kuzynie, który miał wielkie zacięcie naukowe i nazywał się Jurewicz/ prawdopodobnie to obecnie znany naukowiec, specjalista od historii Bizancjum/. Już po moich święceniach kapłańskich otrzymałem list od pani Skrypuchowej, w której wyrażała radość i satysfakcję, że jej uczeń został księdzem.

Pani Irena Szewczyk (na zdjęciu druga od prawej w górnym rzędzie), mieszkała w Poniatowie, uczyła w szkołach w Witowie, ale także później w Uszczynie matematyki, fizyki i chemii wiele pokoleń dzieci i młodzieży. Najlepiej o pani Szewczykowej może nam powiedzieć jej syn p. Stanisław Zakrzewski: “Moja Mama urodziła się w r. 1921, a zmarła w r. 2000. Całe swoje trudne życie ciężko pracowała. Uczyła w szkołach w Straszowie, Kłudzicach, Witowie, potem była kierowniczką szkoły w Kłudzicach, a potem znów nauczycielką w Uszczynie. Całe więc życie uczyła, choć miała inne plany; po maturze, którą zdała w r. 1939 w piotrkowskim Zrzeszeniu (po wojnie przekształcone w II LO - żeńskie), zamierzała studiować farmację na Uniwersytecie Warszawskim. Wybuchła wojna, Mama studiować nie mogła, ale wciąż myślała o zawodzie "medycznym", więc rozpoczęła pracę jako wolontariuszka w szpitalu w Piotrkowie. Przeżyła tam wiele smutnych chwil, np. taką, że jednego z Jej kolegów, któremu groziła śmierć za konspirację, ukrywanego w szpitalu i dla uzasadnienia jego tam pobytu zoperowanego na zdrowy wyrostek robaczkowy, zabrali stamtąd hitlerowcy i rozstrzelali w lesie (w większej grupie) w połowie drogi między Piotrkowem a Poniatowem (grób wciąż istnieje, blisko asfaltu, vis-a-vis obecnego parkingu dla ciężarówek). Po odejściu ze szpitala, wciąż w czasie wojny, pracowała też jakiś czas na kolei w Piotrkowie jako radiotelegrafistka - praca także nie była łatwa i bezpieczna.

    Moja Mama przez długie lata, w dzień i w nocy, latem i zimą, w całej okolicy robiła  wszystkim potrzebującym zastrzyki - nikomu nigdy nie odmówiła, choćby w środku nocy i przy najgorszej pogodzie musiała pieszo przejść wiele kilometrów. Nie była więc lekarką ani farmaceutka, jak sobie wymarzyła, tylko nauczycielką, ale całe życie czuła wewnętrzne powołanie do niesienia bliźnim "medycznej" pomocy”.

Warto dodać, że panią Szewczykową coś skłaniało do pracy społecznej. Po przejściu na emeryturę pełniła w Poniatowie funkcję sołtysa. Przez kilka lat gotowała dla księży, była bardzo związana z parafią. Chętnie wszystkim pomagała. Pamiętam dobrze jako sąsiad tę pomoc. Wielokrotnie moi rodzice i rodzina tej pomocy doświadczyliśmy. Jest pochowana na cmentarzu w Witowie.

Pani Weronika Kokoszowa, Uczyła śpiewu, przyrody, geografii, także młodsze klasy m.in. rysunku. Była żywą, życzliwą osobą. Miała kilkoro dzieci, mieszkała w dawnym  poklasztornym budynku, niedaleko szkoły. Prawdopodobnie jeszcze żyje. Jej córkę, Danusię uczyłem religii w Pabianicach, kiedy kończyła tam szkołę pielęgniarską. Obecnie jest położną w bytomskim szpitalu.

 Pan Jan Piątek. Jak wspomina Staszek Zakrzewski: “Uczył fizyki i chemii (słynne doświadczenie z elektrolizą wody w miednicy na stole nauczycielskim) oraz rosyjskiego. Mieszkał w tym samym domu, w którym poprzednio mieszkali Krupińscy”. Nieraz wpadał w nerwy i może był zbyt surowy. W latach późniejszych p. Piątek zamieszkał w swoim domu w Piotrkowie. Był wtedy pracownikiem Komitetu Partii. Już nie żyje, zmarł na chorobę nowotworową. W szkole witowskiej uczyła również nieco później żona p. Piątka p. Piątkowa. Syn p. Piątków jest cenionym chirurgiem w Piotrkowie.

Pan Zygmunt Sima (na zdjęciu pierwszy od prawej w górnym rzędzie). Uczył WF, także karcił surowo chłopców. Razem z p. Piątkiem ratowali szkołę przed sfeminizowaniem. Po odejściu z Witowa pracował w Piotrkowie. Pana Simę oraz p. Piątka spotykałem nieraz w Piotrkowie i wspominaliśmy dawne czasy. Zmarł przed kilkoma laty.

Pani Zofia Wojnowska, Mieszkała w Poniatowie. Mile wspominana przez nieco młodsze pokolenie uczniów. Uczyła różnych przedmiotów, m.in. śpiewu.

Pan Jerzy Sobczyk, do pracy dojeżdżał z Piotrkowa. Uczył polskiego, mówiło się, że jest dobrym polonistą i młodym obiecującym poetą.

Dla pewnej nauki moralnej wspomnę też o pewnej osobie, która wyróżniła się, niestety na niekorzyść.

Była to bardzo młoda nauczycielka, która przemknęła przez szkołę witowską jak meteor. Nie będę jednak wymieniał jej nazwiska. Pani M. jako instruktorka od harcerstwa miała bowiem niechlubne zadanie. Pamiętam, był to 1953 rok, gdy w ramach swoich zajęć perswadowała dzieciom, że nie ma Boga: “kiedy się będziesz topił, to czy Bóg poda ci rękę? Kiedy będziesz głodny to czy ci poda chleb?” Zastanawialiśmy się, dlaczego skoro twierdzi, że nie wierzy w Boga chodzi regularnie do kościoła i słucha uważnie kazań? Jednak prawdopodobnie za przyczyną “naukowego światopoglądu” nie zrobiła wielkiej kariery. Być może w dalszym życiu zmieniła swój światopogląd.

 Religii uczył (w zależności od czasów w szkole lub w kościele to się zmieniało) ks. kan. Leonard Wideński. Ks. Wideński był starszym księdzem, który przeżył obóz koncentracyjny w Dachau. Dzieci nie zawsze były zainteresowane tym co mówił. Ale ja pamiętam wiele z tych lekcji, zwłaszcza sprawy dotyczące liturgii, oraz zachęty do systematycznego uczenia się i czytania. Ks. kan. Wideński odszedł ok. 1962 roku do Dłutowa, gdzie zmarł po dwóch latach, z żalem wspominając witowską parafię, gdzie zostawił wielu przyjaciół. Później od 1960 roku młodsze pokolenie  religii uczył ks. Henryk Kubisa. Zmarł na chorobę nerek w 1970 roku. Religii uczył później ks. Henryk Góra, obecnie kanonik i proboszcz w Zgierzu, ks. Marian Mękarski/ obecnie proboszcz w Bedoniu,  ks. Józef Fijałkowski/ obecnie infułat, proboszcz w Łodzi/.

Młodszy ode mnie Stanisław Zakrzewski wspomina dalej:  

Bardzo dobrze pamiętam woźną, Małgorzatę Kruz, która mieszkała w Poniatowie. Chodziła z dużą miotłą, zimą paliła w piecach kaflowych i wszyscy uczniowie traktowali ją z respektem.

Do pierwszej klasy poszedłem w roku 1954; z początkowego okresu pamiętam, że rano, przed lekcjami, na boisku przed szkołą bardzo często odbywały się apele. Gdzie odbywały się one, gdy padał deszcz, śnieg i gdy było zimno zupełnie nie pamiętam. Na apelach śpiewało się pieśni internacjonalistyczno- patriotyczne (Tysiące rąk, miliony rąk, a serce bije jedno... i inne podobne). Pamiętam zbieranie stonki, którą według ówczesnej propagandy “Amerykanie zrzucili na kraje socjalistyczne". Na wezwanie sołtysa mieszkańcy mieli obowiązek chodzenia po polach obsadzonych kartoflami z butelkami, do których należało zbierać stonkę. Pamiętam, że tak bardzo chciałem zobaczyć stonkę, że z własnej i nieprzymuszonej woli wędrowałem redlinami - wtedy jeszcze w wieku przedszkolnym - razem z Dziadkiem i pp. Jędralską i Nernheimową i innymi mieszkańcami Poniatowa, ale niestety, nasza grupa stonki wtedy nie znalazła; o ile pamiętam, szkoły z nauczycielami również zbierały stonkę. Pamiętam także

- pochody pierwszomajowe w Piotrkowie. Szkoła w Witowie musiała uczestniczyć w piotrkowskim pochodzie. Pamiętam, że w pierwszym w moim życiu pochodzie uczestniczyłem bardzo podekscytowany - na czele pochodu maszerował Murzyn (co wcześniej - dla zachęty - było w szkole zapowiadane), a czarnego człowieka widziałem wtedy po raz pierwszy w życiu. Za marsz w pochodzie zapłaciłem obtartymi do krwi piętami;

- szkolne wyprawy, z nauczycielami, do Milejowa aby zobaczyć przejeżdżających kolarzy majowego Wyścigu Pokoju. Najbardziej podobali mi się Sikhowie, w kolorowych turbanach,  utrudzeni,  jechali w grupie zamykającej wyścig. Sikhów na dachach ciężarówek i autobusów widziałem od tamtego czasu wiele razy w Indiach, Pakistanie, Nepalu - zawsze przypominała mi się wtedy wyprawa na Wyścig;

- wycieczki szkolne, ciężarówkami pod plandeką: do częściowo leżącej jeszcze w gruzach Warszawy, w Góry Świętokrzyskie itd. Niezapomniane przeżycia i niezastąpione lekcje patriotyzmu, prowadzone przez nauczycieli w ruinach warszawskiej katedry Św. Jana (tak!), czy w klasztorze na Świętym Krzyżu.

 Bardzo przyjemne były zajęcia sportowe/ WF: gra na przyszkolnym boisku w piłkę nożną, gra na specjalnym boisku w parku pod figurą wystawiona przez Miniszewskich (stoi do dziś) w dwa ognie, skoki wzwyż i w dal, biegi na 60 m itd. Namiętnie graliśmy także na szkolnych ławkach w cymbergaja.

A zimą uprawialiśmy jazdę na łyżwach po okolicznych stawach, hokej na lodzie i pływanie na krach (gdy kończyła się zima i puszczały lody).

    Dużą atrakcję stanowił przyjazd do szkoły p. Westrycha, fotografa z Piotrkowa ("pozy" obok psa - bernardyna, którego fotograf przywoził w przyczepie motocykla oraz na motocyklu - każdy chciał siedzieć na miejscu kierowcy) albo kino ruchome - spektakle odbywały się w największej klasie (zawsze było to pomieszczenie dla klasy szóstej, największe w całej szkole, a to dlatego, że w szkole witowskiej kontynuowali naukę uczniowie z pięcioklasowych wtedy szkół w Kłudzicach i Uszczynie).

Miło siedziało się w zniszczonych, pociętych scyzorykami, drewnianych ławkach z kałamarzami pełnymi atramentu (atrament uzupełniała woźna).

    Pewnej wiosny kary perszeron, orząc pole PGR, blisko plebanii, zapadł się pod ziemię. Okazało się, że zarwał się strop starych lochów, co rozbudziło w nas chęć ich eksploracji "od Witowa do cystersów w Sulejowie". Z wielkim trudem nieszczęsnego konia wydobywali strażacy. /Był to jak się okazało później odcinek kanalizacji od dawnego dworu prowadzący ku rzece/ . Ale mogliśmy pochodzić sobie tylko pod kościołem witowskim - dalej przejść nie było można. Największe wrażenie wywarło na nas oglądanie pochowanych pod kościołem zmarłych, a właściwie ich szkieletów. Niejako przy okazji penetrowaliśmy także wieże kościelne (kościół we dnie był zawsze otwarty) wchodząc możliwie najwyżej po stromo ustawionych drabinach (dziwne, ze nigdy nikomu nic się nie stało).

    Kościół, pozostałości po klasztorze/ plebania, gotycka dzwonnica/ rozbudzały naszą wyobraźnię historyczną - bez codziennego obcowania z takim sąsiedztwem bylibyśmy innymi ludźmi. Często powtarzana historia o napadzie Tatarów, o morderstwie norbertanek w Dole Panieńskim pod lasem - to wszystko nieomal sami przeżywaliśmy.

Pozytywny wpływ wywierało na nas także harcerstwo: przygotowanie, przysięga przy wieczornym ognisku w lesie, otrzymanie krzyża harcerskiego, warty - obok strażaków - każdej Wielkanocy w mundurkach przy Grobie Pańskim. Przysięgę brało się wtedy bardzo poważnie.

Pamiętam także sklep obok szkoły, gdzie na drugie śniadanie kupowało się bułkę z marmoladą z buraków (pyszna).

No i drogę do i ze szkoły, przez las, przez rzekę, przez łąki przy stawach... Piękna przyroda, którą widzę, gdy tylko zamknę oczy”.

Pod tym opisem Staszka także i ja się podpisuję całym sercem.

    Trzeba w tym miejscu wspomnieć  uczniów i uczennice szkoły. Niektórych już nie ma tym świecie. Pamiętam nazwiska niektórych kolegów i koleżanek z mojej klasy: Janek Wójtowicz z Zalesic/ gra w orkiestrze parafialnej/, Oleńka Wojnecka z Witowa, Krysia Kulbat z Zalesic, Krzysztof Włóka z kol. Witów, Marek Mazerant z Kłudzic, Wiesiek Widawski z Kałku, Jurek Cecotka z Poniatowa,  Dyziek Piasta z Kłudzic, Edek Dajcz z Kałku, Krzysztof Ciszewski z Kałku, Janek Mantej z kol. Witów, Jurek Krzaczyński, Irenka Kuchta z kol. Witów, Maryla Czerwińska z Poniatowa, Edmund Maciążek/+/ z Kłudzic, mój brat Bohdan; z innych klas:  Janek Daras z Zalesic, Rysiek Wójcik/+/ z Poniatowa, Wojtek/+/ i Rysiek Głowaccy, Halina i Mirek/+/ Robertowie, Staszek Kafar z Poniatowa, Dzidek Gielec/+/, Kazimierz Dłubakowski z Poniatowa,  Marek Grygiel z Podkałku, Leszek/+/ i Dzidka Darasowie z Poniatowa, Alina Cecotka, Stasiek i Tadek Źródelni z Poniatowa, Andrzej i Staszek Zakrzewscy z Poniatowa, Zbyszek Malasiewicz/+/ z Poniatowa, Ela Wolska z Poniatowa, Janusz i Włodzimierz Kałużowie z Poniatowa, Mirosław i Tadeusz Krzaczyńscy, Dzidek Gielec z Poniatowa. A oto nazwiska wychowanków szkoły witowskiej, które podał Tadeusz Jesion, nieco lepiej pamiętający kolegów i koleżanki: Stanisław Piechura, Józef Piechura, Józef Piejek, Tadeusz Szewczyk, Anna Piejek i Danuta Balcerzyk – wszyscy z Kłudzic; Julian Opala, Stanisław i Ryszard Włóka, Marian Masiarek, Mirosław i Waldemar Ciszewski, Jadzia i Stanisław Prokop – wszyscy z Kałku;  Henryk Domagalski, Kazimierz Głowacki, Krzysztof Płusa, Alicja i Władysław Piątkowscy, Marek Wojnecki, Ludwik Szczepanik, Helena Szymańska, Danuta Sęczkowska, Danuta Krawczyk, Mirosław Krzaczyński, Irena Kuchta, Edmund i Teresa Piechura, Oleńka Wojnecka – wszyscy z Kolonii Witów; Antoś Wróblewski, Stanisław Łągwa, Stanisław Kotas, Ryszard Dendek, Wiesława Kulbat- wszyscy ze wsi Witów; Krystyna Bauer, Wanda i Jadwiga Kuśmierskie, Celina Jaworska, Jan i Zygmunt Ostalczyk, Andrzej Piechura, Zdzisław Rykała, Ireneusz Bauer- wszyscy z Zalesic; Barbara Źródelna, Halina Andrzejewska, Danuta Łągwa, Stefan Święconek, Franciszek i Czesław Kuźniak, Anna Kowalska, Marian Kowalski, Tadeusz i Stanisław Źródelni, Tadeusz i Maria Wójcikowie- wszyscy z Poniatowa lub Uszczyna.    Wielu wychowanków szkoły ukończyło różne kierunki studiów. Wśród nich: Staszek Kafar - Politechnikę w Anglii, Staszek Buchalski weterynarię, Jurek Cecotka – pułkownik po Wojskowej Akademii Technicznej, Halina Marczak – biologię na UŁ, Staszek Zakrzewski – ukończył ekonomię a później handel zagraniczny na UŁ, był wiele lat w Londynie i na Ceylonie, Krzysio Kafar /niestety nie żyje, bardzo ofiarny chirurg-ortopeda/ z Poniatowa– absolwent WAMu, zdobył stopień pułkownika, doktorat i stanowisko adiunkta na Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi, Wiesiek Widawski – ukończył Szkołę Oficerską. Na pewno na tej liście nie ma wszystkich. Te laury wychowanków są świadectwem solidnej pracy naszych nauczycieli. Niewiele faktów udało się zgromadzić. Może i inni wychowankowie zechcą wzbogacić tę relację o swoje wspomnienia. Cieszy nas, że obecnie w Witowie jest piękna nowoczesna szkoła. Jednak my wspominamy naszą starą, skromną szkołę z wielkim sentymentem. “Tych lat nie odda nikt” – jak mówią słowa piosenki.  Jesteśmy też wdzięczni naszym nauczycielom, gdyż  bardzo wiele im zawdzięczamy.  Tym bardziej więc trzeba ich zachować we wdzięcznej, także modlitewnej pamięci.

            Ks. Waldemar Kulbat

P.S.: Zdaję sobie sprawę, że niniejsze wspomnienie jest bardzo fragmentaryczne i nie obejmuje wielu faktów i osób. Dlatego gdyby ktoś mógł dorzucić jakieś informacje, to podaję mój e-mail: wkulbat@archidiecezja.lodz.pl wtedy postaram się nanieść odpowiednie poprawki.